Obecnie w Waszyngtonie trwa szczyt NATO, w którym uczestniczy także ukraińska delegacja pod przewodnictwem Prezydenta Ukrainy Wołodymyra Zełenskiego.
W rozmowie z Ukrinform były Minister Obrony Narodowej Janusz Onyszkiewicz opowiedział o swoich oczekiwaniach związanych ze szczytem, perspektywach euroatlantyckich Ukrainy oraz aktualnej sytuacji na froncie.
RUTTE ZDECYDOWANIE BĘDZIE WSPIERAĆ UKRAINĘ, A TRUMP TO WIELKA TAJEMNICA
- Panie Ministrze, były premier Holandii Mark Rutte zostanie nowym Sekretarzem Generalnym NATO. Co Pana zdaniem oznacza to dla naszej części Europy, dla Ukrainy?
- To dobra wiadomość, która oznacza kontynuację dotychczasowej linii sekretarza generalnego NATO Jensa Stoltenberga, zwłaszcza w odniesieniu do Ukrainy. Rutte jest politykiem z kraju bardzo pronatowskiego, więc jego wybór to dobry krok. Będzie zdecydowanie wspierać Ukrainę w prowadzonej przez nią wojnie obronnej i będzie działał na rzecz wsparcia Ukrainy przez wszystkie kraje członkowskie.
- Czy uda mu się znaleźć porozumienie z Donaldem Trumpem, jeśli zostanie prezydentem USA?
- Trudno powiedzieć, bo Trump to wielka zagadka. W rzeczywistości, jeśli ktoś w USA twierdzi, że wie, jak zachowałby się Trump, gdyby został wybrany na prezydenta, nie jest to prawdą. Trump jest nieprzewidywalny, ale ludzie, którzy byli w jego kręgu, są lub mogą zostać jego doradcami, mają zupełnie odmienne poglądy. Niektórzy twierdzą, że USA powinny wywrzeć presję na Ukrainę, aby porzuciła plan zwrotu okupowanych terytoriów i zaakceptowała obecną sytuację. Zamiast tego inni opowiadają się za potrzebą dalszego wsparcia dla Ukrainy, jak na przykład były doradca ds. bezpieczeństwa narodowego prezydenta USA O'Brien w niedawnym artykule dla „Foreign Affairs”: Jednak jego zdaniem wsparcie to powinno spaść głównie na barki Europejczyków. Jeśli w kręgu Trumpa zwycięży druga opcja, sytuacja nie będzie tak zła, jak wszyscy się obawiają.
STRUKTURA ZARZĄDZANIA NATO NIE BIERZE POD UWAGĘ NOWYCH RZECZYWISTOŚCI
- Jakich decyzji Ukraina może spodziewać się na szczycie NATO?
- Należy pamiętać, że NATO jako organizacja nie posiada ani własnego budżetu, ani własnych zasobów materialnych. Możliwości Sojuszu są dość małe i ograniczają się do samolotów AWACS do wykrywania radarów dalekiego zasięgu i infrastruktury rurociągów. Dlatego wsparcie finansowe lub dostarczenie Ukrainie sprzętu wojskowego powinno być decyzją poszczególnych państw członkowskich Sojuszu. Oczywiście na szczycie można usłyszeć apele całego Sojuszu o zwiększenie pomocy dla Kijowa.
Głównym tematem dyskusji w Waszyngtonie powinno być wzmocnienie sił NATO na wschodniej flance, a także zmiana w strukturze zarządzania Sojuszem, w szczególności przeniesienie niektórych dowództw w inne miejsca. Oznacza to, że mówimy o odejściu od struktury organizacyjnej NATO, która została zatwierdzona, gdy Organizacji nie groziła wojna. W tamtym czasie główne misje Sojuszu miały charakter ekspedycyjny, prowadził on operacje stabilizacyjne lub operacje reagowania kryzysowego, więc nie doszło do konfrontacji w obliczu dużej wojny klasycznej. Obecna struktura zarządzania NATO nie uwzględnia nowych realiów. Teraz należy przenieść odrębne dowództwa na wschód i zwiększyć w tych strukturach rangę przedstawicieli wojskowych z krajów wschodniej flanki Sojuszu.
- Czy w świetle obecnej sytuacji, a także pańskich doświadczeń, kiedy jako Minister Obrony Narodowej wprowadzał Pan Polskę do NATO, widzi Pan Ukrainę w Sojuszu? Jaka jest ta perspektywa historyczna?
- To problematyczna kwestia. Wszystko będzie zależeć od tego, kiedy Ukraina będzie gotowa zakończyć aktywną fazę wojny. NATO nie odważy się przyjąć na swoje terytorium kraju będącego w stanie gorącej wojny, gdyż wojna ta automatycznie stałaby się wojną całego Sojuszu. Dlatego nie będzie porozumienia politycznego między krajami NATO, przynajmniej niektórymi z nich. A w NATO wszystkie decyzje podejmowane są jednomyślnie.
Z drugiej strony Ukraina może zostać przyjęta do NATO, jeśli w jakiś sposób zgodzi się na zamrożenie działań wojennych według określonego kierunku. Ponadto Kijów musi zgodzić się, że ewentualny powrót okupowanych terytoriów w przyszłości nie nastąpi w wyniku rozpoczętej przez Ukrainę wojny. W pewnym sensie sytuacja ta byłaby podobna do okoliczności przystąpienia Niemieckiej Republiki Federalnej do NATO (w 1955 r. – przyp. red.), gdyż została przyjęta do Sojuszu w momencie, gdy miała roszczenia terytorialne wobec NRD. Niemcy Zachodnie musiały wówczas jasno zadeklarować innym krajom NATO, że zjednoczenie z Niemcami Wschodnimi może nastąpić jedynie w sposób pokojowy.
Oczywiście najlepszą opcją byłoby przystąpienie Ukrainy do NATO po przywróceniu integralności terytorialnej Ukrainy. Ale nie wiemy, kiedy to nastąpi.
WYKORZYSTANIE F -16 NA UKRAINIE MOŻE OSŁABIĆ INFRASTRUKTURĘ WOJSKOWĄ ROSJI
- Sojusznicy zapewnią Ukrainie dodatkowe systemy obrony powietrznej, a ostatnio USA pozwoliły nawet uderzać w cele wojskowe w Rosji w pobliżu granicy z Ukrainą. Jak to Pan ocenia?
- To dobry, choć nieco spóźniony krok. Wiele takich decyzji należało podjąć znacznie wcześniej. Ukraina ma jednak prawo uderzać w cele w głębi terytorium Rosji swoją bronią lub bronią innych sojuszników, w szczególności Wielkiej Brytanii i Francji. Mam nadzieję, że USA wkrótce rozszerzą strefę, w której Ukraina może uderzyć, ponieważ 100 kilometrów to za mało i pozwala armii rosyjskiej działać na strategicznej głębokości, która również musi zostać objęta działaniem ukraińskich rakiet. Uważam, że taką strefę należy rozszerzyć do 300 kilometrów.
- Jak ocenia Pan obecną sytuację na froncie?
- Tzw. ofensywa charkowska armii rosyjskiej nie powiodła się, co jest sukcesem armii ukraińskiej. Obecnie sytuacja na froncie wygląda jak podczas I wojny światowej, kiedy linia frontu była stabilna. Mam nadzieję, że Rosjanie nie będą próbowali otwierać nowych frontów na kierunku północnym, na przykład wykorzystując terytorium Białorusi. Gdyby tak się stało, wówczas na porządku dziennym znalazłaby się kwestia uderzenia rosyjskich celów na Białorusi.
- Oczekuje się, że wkrótce Ukraina zacznie używać F-16. Jak zmieni to sytuację na froncie?
- Może to prowadzić do dalszego osłabienia całej rosyjskiej infrastruktury wojskowej. Jest to także wyraźny sygnał dla Rosji, że nie jest to wojna tocząca się gdzieś daleko, na terytorium innego państwa, ale wojna, podczas której atakowane są cele w Rosji. Niewykluczone, że może to doprowadzić do osłabienia nastrojów bojowych w społeczeństwie rosyjskim. Teraz rosyjska propaganda tworzy w kraju atmosferę totalnego militaryzmu. Rosjan to jednak nic nie kosztuje, bo oni nie cierpią od wojny tak jak Ukraińcy. Wzrost liczby ataków w głąb Rosji – na cele wojskowe, rafinerie ropy naftowej czy infrastrukturę krytyczną – może sprawić, że Rosjanie uświadomią sobie, że ta wojna toczy się także na ich terytorium.
Rosja jest dużym krajem i zniszczenie lub uszkodzenie kilku elektrowni nie spowoduje istotnego kryzysu w jej systemie energetycznym. Jednakże kontynuacja i rozszerzenie geografii ukraińskich uderzeń na cele w Rosji powinna uświadomić zwykłym Rosjanom, że wojna ich bezpośrednio dotyka.
Kreml powinien zdać sobie sprawę, że Rosja tej wojny nie wygra. Absurdalne nadzieje Kremla, że Ukraińcy będą im wdzięczni „za wyzwolenie spod nazistowskiego reżimu na Ukrainie”, okazały się daremne. Przecież Rosja zawsze stosowała takie metody: kiedy Armia Czerwona zaatakowała Polskę w 1920 r., ona także walczyła nie z Polakami, ale z „polską szlachtą, która zniewalała naród polski”. To jest rosyjski standard.
Jurij Banachewycz, Warszawa
Pierwsze zdjęcie: Charter97.org