Dzieci wojny: Zabawy kilka kilometrów od wroga
Wieś Primorske położone jest 30 kilometrów od Zaporoża, a do okupowanej Wasyliwki odległość jest jeszcze krótsza – około 20 kilometrów. Wrogie wojsko dostaje do wsi armatami i „gradem”, nad wsią latają codziennie rosyjskie bezzałogowe statki powietrzne. Primorske położone jest wzdłuż dawnego Zbiornika Kachowskiego. To prawda, że ludzie nie widzą wody, ani jak to mówią - „morze” to ląd, który stopniowo porasta roślinność. Zabrania się tam chodzić, ponieważ całe terytorium jest dokładnie przemierzane przez wroga. Widać stąd również zajętą przez Rosjan część rejonu Wasilewskiego.
„TOLU, ZOSTALIŚMY BEZ DOMU!”
W marcu wojsko rosyjskie „uprzejmie” wzięło się za wieś i ostrzeliwało je przez kilka dni z rzędu.
Do Primorske dotarliśmy w towarzystwie policji.
Ostatni raz byliśmy tu latem. W ciągu tych sześciu miesięcy liczba mieszkańców wsi zmalała, przynajmniej na ulicach prawie nikogo nie widać, ale domów zniszczonych jest znacznie więcej.
Sołtys Oleh Maksymenko twierdzi, że sytuacja jest obecnie trudna. Powiedział, że jeśli wcześniej bili głównie na przedmieściach, to teraz „nie wstydzą się” i biją bezpośrednio w centrum, w budynki mieszkalne, szkoły.
Oleh Maksymenko
„W połowie marca wieś była ostrzeliwana przez 8-9 dni. Potem większość rodzin wyjechała. Tym, którzy pozostali, rada wsi pomaga humanitaryście. Ludzie dokonują napraw we własnym zakresie, staramy się zapewnić materiały budowlane. Nalegamy jednak, aby opuścili placówkę” – mówi naczelnik.
Spotkaliśmy go w pobliżu rady wiejskiej. Okazało się, że nad ranem policyjna ekipa ewakuacyjna wywiozła jedną z rodzin ze wsi w bezpieczniejsze miejsce. Więc byłem z nimi.
Kiedy mówimy, nieustannie słyszymy odgłosy eksplozji. Pan Oleh twierdzi, że wróg ostrzeliwuje wieś głównie w godzinach od 10:00 do 14:00, chociaż zdarzały się przypadki ostrzałów także po obiedzie.
„Niedawno wleciał do budynku mieszkalnego. Mieszkają tam emeryci – mówi Oleh i wskazuje na dom z dachem pokrytym folią.
Jedziemy do rodziny poszkodowanej. Właściciele byli na podwórku i zgodzili się pokazać, jakie kłopoty sprawiły rosyjskie „grady”.
„Stało się to około godziny 11, otrzymaliśmy pomoc humanitarną i wróciliśmy do domu. Usłyszeli pierwszy wybuch, weszliśmy do letniej kuchni. Potem znowu wybuch - i pobiegliśmy do piwnicy. Byłam w szoku. A kiedy wyszliśmy i to zobaczyliśmy, krzyknęłam: „Tolia, zostaliśmy bez domu!” – mówi Olha Pawliwna.
Olha Pawliwna
Ona ma 62 lata, jej mąż 66.
Kupili dom 4 lata temu. Wcześniej mieszkali w Zaporożu. Para twierdzi, że całe życie pracowali i postanowili przeprowadzić się do Primorske, bo bardzo spodobała im się ta okolica.
Teraz dom nie ma dachu, jest dziura w suficie. Zniszczony został także budynek kuchni letniej.
Mąż Olgi powiedział, że wziął kredyt na docieplenie tego budynku. Nie spłacił jeszcze pożyczki, a to, co robił, zostało w ciągu kilku sekund zniszczone przez wrogi pocisk.
Doznał dwóch udarów mózgu, a po przybyciu na miejsce jego stan zdrowia uległ pogorszeniu. Mimo to para nie planuje opuszczać wioski. Mówią, że nie mają dokąd pójść, a ich emerytura jest niewielka, więc w mieście będzie dość ciężko.
TRUSKAWKI UPRAWIANE POD „GRADEM”
Pani Ludmiła mieszka na innej ulicy. Jej dom też jest zepsuty. Pocisk przeleciał przez dach, zniszczył przegrody, wybił okna i uszkodził ganek. Kobieta twierdzi, że całe życie mieszkała w Primorskim, zdecydowała się na odbudowę domu, bo nie ma gdzie mieszkać.
W momencie ataku przebywała w piwnicy.
„Ukryłam się w piwnicy i to mnie uratowało. Po eksplozji nie wychodziła przez kolejne 15 minut, a potem powoli rozglądała się. Przyleciał gdzieś około 12:00” – mówi.
Ludmiła
Kobieta pamięta, jak podczas ostrzału zadzwoniła do niej mieszkająca w Zaporożu córka.
„Zawsze dzwoni, gdy dochodzi do ostrzału, i mówi, żebym się zbytnio nie denerwowała i żebym się schowała. Chciała mi tym razem powiedzieć, że to było gdzieś na obrzeżach, a ja jej powiedziałam, że przyleciał do naszego domu” – mówi Ludmiła.
Jeszcze przed inwazją na pełną skalę kobieta zaczęła uprawiać truskawki i handlować w Zaporożu. W tym roku również planowała zbierać plony, ale teraz nie jest pewna, czy wróg jej na to pozwoli.
Umówiliśmy się jednak z Ludmiłą, że przyjedziemy do niej w połowie maja po truskawki.
DZIECI WOJNY
Pomimo częstych ostrzałów i braku zbiornika Kachowskiego, wieś ma wodę pitną, prąd i Internet. Służby ratunkowe starają się szybko dotrzeć na miejsce i naprawić uszkodzone linie. Zdaniem wójta bywa, że nie da się szybko naprawić, trzeba czekać dzień, a nawet półtora dnia.
We wsi pozostaje ponad tysiąc osób, w tym 169 rodzin, w których wychowuje się 269 dzieci.
Ponieważ ostrzały stały się częstsze, funkcjonariusze organów ścigania stale wzywają mieszkańców do ewakuacji.
„Zespoły ewakuacyjne pracują całą dobę, namawiają ich do opuszczenia. Mówimy, że w sąsiedniej wsi Stepnohirsk nie ma już rodzin z dziećmi. A tu dzieci wciąż jest dużo. Wiek jest inny. Uczą się zdalnie, bo od początku wojny nie działają szkoły – mówi Maryna Szemiakina, inspektor ds. prewencji nieletnich w Komendzie Rejonowej Policji w Wasyliwie.
Razem z nią udajemy się do jednej z takich rodzin. Wychowuje się tam aż siedmioro dzieci: najmłodsze ma 3 lata, najstarsze 15.
Rodzina mieszka w dość dużym domu z ogrzewaniem piecowym. Przywitała nas Halina, mama dzieci. Razem z nią 7-letnia Nadia i jej trzej bracia wybiegli na zewnątrz. Jeszcze dwójka dzieci spała, jedno pracowało na laptopie.
„Dzieci uczą się zdalnie. Nie chcemy się jeszcze przeprowadzać, ale na wszelki wypadek mamy mieszkanie w Zaporożu (uzgodniliśmy z gospodynią, że jeśli sytuacja się pogorszy, to się przeprowadzą, red. ). Przewożono tam jakieś rzeczy, produkty trwałe. Zasadzimy warzywnik...ziemniaki, cebulę i pojedziemy do Zaporoża na kilka dni odpocząć, a dzieci w samą porę wybiorą się na wakacje – mówi Halina.
Rodzina trzyma krowę, dwie kozy, kury, kaczki, psa i pięć kotów.
Nadia mówi, że boi się ostrzału, a gdy się boi, od razu wbiega do domu i siada pod ścianą.
„Policja wyjaśniła nam, że musimy usiąść pod ścianą na podłodze. Jest piwnica, ale tam jest konserwacja... Rozumiemy, że tu jest niebezpiecznie. Dlatego znaleźli trzypokojowe mieszkanie w Zaporożu – mówi Halina.
To było tak, jakby próbowała przekonać nas i policję, że sytuacja w zakresie bezpieczeństwa nie jest jeszcze na tyle niebezpieczna, że trzeba zabrać dzieci i wyjechać.
Podczas gdy my rozmawiamy, dzieci bawią się na podwórku: kopią „rowy”, zrobiły „RPG” z gałęzi, Nadijka wyobraża sobie, że jest samolotem i ląduje go na podwórku. Właściwie całkiem logiczne gry w czasie wojny.
W pobliżu dziecięcych „fortyfikacji” znajduje się miejsce na maszt flagowy. Niedawno powiewała tam na dużym kiju ukraińska flaga. Jednak ze względu na wrogie drony trzeba było to ukryć, żeby nie prowokować wroga.
Halina mówi, że dzieci bardzo chciały mieć flagę na podwórku. Więc najpierw uszyła im małą, a potem, gdy byli w Zaporożu, kupiła prawdziwą.
Chłopcy z dumą wynieśli flagę z domu, aby nam ją pokazać i zrobić kilka zdjęć. Mówią, że nie mogą się doczekać, aż będą mogli zainstalować ją na podwórku, nie myśląc, że lada moment może zacząć się ostrzał i będą musieli wbiec do domu i ukryć się za ścianą.
Olha Zwonariewa
Zdjęcie: Dmytro Smolienko