Rusłan Myrosznyczenko, sygnał wywoławczy Mikołaj, dowódca 2. Legionu Międzynarodowego

Dowódcy Zwycięstwa

Kiedy legion i ja przybyliśmy na Wschód, powiedziałem: „Chłopaki, przygotowywaliście się na to przez całe życie”.

Pułkownik Rusłan Myrosznyczenko ma miły, nieco przebiegły uśmiech i brodę jak prawdziwy Mikołaj. „Dowódca, który zawsze wychodzi od „zera” po chłopakach. I nawet niesie wodę do okopów dla chłopców, odwiedza w nocy, żeby zobaczyć, czy wszystko jest w porządku” – powiedział o pułkowniku legionista z Gruzji o znaku wywoławczym „Anarchista”, który towarzyszył mu podczas naszego spotkania. Tymczasem ten „dobry Mikołaj” to weteran międzynarodowych operacji pokojowych i specjalista z 25-letnim doświadczeniem w zakresie integracji euroatlantyckiej, reformowania Sił Zbrojnych według standardów NATO i organizowania współpracy cywilno-wojskowej. Pracował w krajach Afryki i Bliskiego Wschodu. Kijów bronił się wiosną 2022 roku w ramach TRO. Teraz trzyma front ze swoim międzynarodowym legionem. Mówi, że nasz wróg jest „nieskończony”, ale możemy z nim lepiej walczyć, jeśli zapewnione zostanie zaopatrzenie państwa w podstawowe aktywa i zaprzestanie marnotrawstwa cywilnego.

JAK UKRAINA PRZECHODZIŁA Z „CZERWONYCH” NA „NIEBIESKICH”

- Ma Pan bogatą biografię, zajmowałeś się ciekawymi rzeczami. A czy wdrażanie standardów NATO za czasów Kuczmy nie było w dużej mierze fikcją? A przynajmniej wcale nie jest to kopiowanie doświadczeń NATO, o którym dziś się mówi.

- I tak, i nie. W 1997 roku jako młody kapitan dołączyłem do zespołu pełnych zapału oficerów, który stał się podstawą nowo powstałego Centrum Koordynacji Współpracy w ramach programu „Partnerstwo dla Pokoju” Sztabu Generalnego Sił Zbrojnych. Chłopaki mówili płynnie po angielsku, mieli już doświadczenie w uczestniczeniu w pierwszych operacjach pokojowych, mieli czas na naukę za granicą i byli bardzo entuzjastycznie nastawieni do wdrażania nowych standardów w armii. Miałem z nimi szczęście. Oczywiście walczyliśmy z wiatrakami – modele były jeszcze radzieckie. Już podczas ćwiczeń dowodzenia i sztabu oraz pola wojskowego zgodnie z tradycją sowiecką byliśmy na mapach „czerwoni”, a „niebiescy” to wróg warunkowy, czyli państwa NATO (dopiero po 2014 roku Ukraina wreszcie stała się „niebieska” – przyp.). Wyłonił się paradoksalny obraz: z jednej strony rozwijamy współpracę z NATO, z drugiej zaś bezwładnie kontynuujemy „walkę” z blokiem. A zaprzyjaźnionymi krajami, według scenariuszy ćwiczeń, były Federacja Rosyjska i Białoruś. Ciekawe czasy...

- Jakie były trudności?

- W dowództwie Wojsk Lądowych w latach 2001-2005 odpowiadałem za przygotowanie planów wspólnych działań z NATO. Jakimś cudem przychodzę do generała, zastępcy dowódcy Wojsk Lądowych na szkolenie bojowe, z prośbą o akceptację tego planu. Patrzy na mnie: Majorze, co mi przyniosłeś? Pokazuje mi kartę bojową Sił Lądowych Federacji Rosyjskiej: „dla mnie to główna książka”. Chociaż ostatecznie plan został podpisany... Wtedy walczyliśmy, aby dać młodym oficerom możliwość poznania nowego podejścia. A na szczeblu generała, wyższego dowództwa, wszystko było takie trudne...

W 2003 roku w naszej Koncepcji Bezpieczeństwa Narodowego znalazł się jeden punkt – przystąpienie do NATO. A potem Polacy lobbowali za udziałem Ukrainy w działaniu Sił Stabilizacyjnych w Iraku. Należało sformować brygadę, wprowadzić ją do utworzonej przez Polaków wielonarodowej dywizji „Centrum-Południe”. Zaproponowali Ukrainie około 55 wakatów w siedzibie dywizji. Oficerowie musieli znać język angielski, posiadać wiedzę z zakresu planowania operacyjnego zgodnie ze standardami NATO. I tutaj odkryli coś interesującego. Od początku lat 90-tych dzięki programowi „Partnerstwo dla Pokoju” otworzyły się przed nami drzwi do bezpłatnego szkolenia oficerów wszystkich szczebli na koszt NATO. W latach 1994–2003 za granicą przeszkolono tysiące funkcjonariuszy. Ale co to byli za oficerowie? Zamiast specjalistów często wysyłali „niezbędnych” ludzi. Wysłano krewnych generałów i wpływowych osób. Oficerowie na stanowiskach drugorzędnych, przedstawiciele komitetów wojskowych, szefowie tylnych służb wsparcia. Chodzili na studia, zajmowali miejsca obok prawdziwych zastępców dowódców kompanii lub dowódców plutonów i po prostu korzystali z „turystyki wojskowej”. Efektywność tych ćwiczeń wynosiła 15-20%. Chociaż walczyliśmy o „bilet” szkoleniowy dla każdego dowódcy.

I oto my tworzymy tę brygadę razem z Polakami i Amerykanami. Z tych 55 wakatów zaledwie 26 zostało obsadzonych przez 26 specjalistów z całej Ukrainy! Przez prawie 10 lat tysiące oficerów szkoliło się za granicą, a tylko 26 z nich udało nam się wówczas wysłać do Iraku. Tak, w pewnym sensie była to fikcja, ale zdarzali się też funkcjonariusze pełni zapału, którzy starali się wykorzystać każdą szansę. I byli generałowie, którzy nas wspierali. Generał Holopatiuk Leonid jest prawdziwym generatorem zmian; Generałowie Oleg Sywuszenko i Wołodymyr Szkidczenko to ludzie bardzo postępowi. Były jednostki, które pomimo całej tzw. „multiwektorowości” tamtych czasów, zdawały sobie sprawę ze znaczenia współpracy z NATO. I pomimo niezdecydowania przywódców politycznych próbowali dokonać zmian. Były czasy trudne, ciekawe, paradoksalne.  

  

- A jak było w Iraku? Przejście od teorii do praktyki, jak okno do innego świata, w którym ludzie faktycznie walczyli? I nie mieliśmy zamiaru się wtedy z nikim kłócić.

– Udział Ukrainy w tej operacji to czas zarówno bohaterstwa, jak i „hiszpańskiego wstydu”. Bohaterstwo ukraińskich żołnierzy wykonujących zadania bojowe i rygor naszego systemu. Na nasze kierownictwo wywierano presję, aby ukraiński kontyngent miał wyłącznie mandat pokojowy. Czyli brak ingerencji. Demonstrujemy swoją obecność, pomagamy mieszkańcom, nie bierzemy udziału w działaniach wojennych. Nie da się jednak być brygadą w wielonarodowej dywizji bojowej i nie wykonywać zadań. Istnieje koncepcja standardowych procedur operacyjnych, zasad użycia siły. Wróg atakuje - zamiast krzyczeć, że jesteśmy siłami pokojowymi, strzelacie i ignorujecie ich.

Podam dwa przykłady. W 2003 roku, kiedy weszliśmy do Iraku, dowódcą kontyngentu był generał Serhii Bezłuszczenko. Szanuję tego oficera, taki dzielny, osobiście przejechał UAZ-em cały Irak. Spotkał się osobiście z lokalnymi przywódcami, nawiązał stosunki, wyjaśnił im powody obecności sił ukraińskich. I ostrzegł, że w przypadku użycia broni przeciwko kontyngentowi ukraińskiemu nastąpi odparcie. I kolejna zmiana - marzec 2004, jeśli się nie mylę - inna brygada, inny dowódca, inne zasady. I to właśnie w ukraińskiej strefie odpowiedzialności rozpoczęło się powstanie pod przywództwem Moktada al-Sadra, przywódcy wspieranej przez Iran szyickiej opozycji. Cała nasza kompania została otoczona w Al-Kut i walczyła, natomiast brygada była za rzeką i czekała kilka godzin na potwierdzenie aktywnych działań ze Sztabu Generalnego. Aby nie stracić godności i ludzi, dowódcy batalionu i kompanii po prostu przełączyli radio na inną częstotliwość i działali samodzielnie... Następnie wkroczyli Amerykanie, oczyścili miasto i dali kompanii możliwość wycofania się do głównych sił. Zdarzały się idiotyczne sytuacje. Nasz patrolowy transporter opancerzony jedzie i melduje: Widzę obliczenia RPG powstańców, dajcie mi otworzyć ogień. I meldunek poszedł: dowódca samochodu do kompanii, dowódca kompanii do dowódcy, dowódca brygady do dowódcy brygady, dowódca brygady do dowódcy kontyngentu, dowódca kontyngentu do Szefa Sztabu Generalnego. I podczas gdy ten łańcuch działał, spalono transportery opancerzone, zabito chłopaków...

Dlatego mówię: był to czas zarówno dumy, jak i rozczarowania.

- Ale kiedy przyszła do nas wojna, wróciliście...

- Na początku wojny byłem na Bliskim Wschodzie, pracując w innym kierunku. W 2016 roku wróciłem na Ukrainę, podjąłem kilka prób powrotu do Sił Zbrojnych, ale zostałem odrzucony i zdecydowałem się wyjechać na Wschód, aby pracować nad projektami humanitarnymi. Jeśli chcesz coś zmienić, zacznij od małej ojczyzny. Razem z żoną przybyliśmy do małego miasteczka Nowodrużesk koło Łysyczańska, gdzie dorastała moja matka i rozpoczęliśmy pracę nad przywróceniem młodzieży zaufania do Sił Zbrojnych Ukrainy. Edukacja narodowo-patriotyczna, lekcje bezpieczeństwa w kopalniach, działalność edukacyjna. W 2018 roku kierownictwo Wojsk Lądowych zaproponowało powrót do armii i kierowanie służbą współpracy cywilno-wojskowej. A w lutym 2022 poszedłem do Komisariatu Wojskowego: strząśnij kurz z akt osobowych i wyślij mnie do wojska.

Z WOLONTARIUSZAMI TRZEBA PRACOWAĆ W SPOSÓB SZCZEGÓLNY

- Czy znalazłeś swoją niszę, ponieważ miałeś międzynarodowe doświadczenie, kontakty, umiejętności menedżerskie?

- Gdzieś właśnie tak. W kwietniu 2022 roku ukończyłem szkolenie grup bojowych z batalionów kijowskiej brygady TRO i poczułem, że nie mam co robić w Kijowie. I rozpoczęły się już zacięte bitwy o Siewierodoneck-Łysychańsk, w moich rodzinnych stronach. Otrzymałem ofertę w 1. oddzielnej brygadzie TRO im Ivana Bohuna - do pracy z obcokrajowcami. Mieli 60-70 osób i nie było nikogo, kto wiedziałby, jak z nimi pracować. Cóż, zaczynałem jako starszy porucznik.

Do jednostki, którą wówczas formowaliśmy w brygadzie, dołączyło 42 bojowników z Legionu Gruzińskiego i mniej więcej tyle samo anglojęzycznych, by po miesiącu uformować pełnoprawną kompanię. Jakoś wszystko układało się logicznie i samoistnie. Spośród słuchaczy kursu prowadzonego dla TRO w Kijowie wyselekcjonowano najlepszych anglojęzycznych absolwentów i spośród nich szkolono instruktorów. Zostali sztabem dowodzenia tej kompanii. Następnie dowództwo Sił Lądowych poleciło mi sformować Drugi Legion Międzynarodowy. Właściwie od zera. Były w nim 4 osoby, a teraz są setki zaprawionych w boju wojowników.

- A czym on jest teraz dla ciebie, ten legion?

- To bardzo wzruszające pytanie. To jest moja rodzina, to jest moje wszystko. Kiedy z chłopcami przybyliśmy na Wschód, powiedziałem im tak: chłopcy, całe życie przygotowywaliście się do tego. Legion to podsumowanie wszystkiego, czego dokonałeś w życiu, całe twoje doświadczenie miało służyć Legionowi i dać z siebie wszystko. Jak mawiają Arabowie, jest to list (jest to przewidziane).

- Każda formacja wojskowa to przede wszystkim ludzie. Jak bardzo jesteś zaangażowany w sprawy, problemy, nastroje bojowników?

- Podstawą batalionu są ochotnicy, nie można ich zginać w kolanie. Wszystko musi być przemyślane, poprzez władzę, przez zaufanie, bo cudzoziemiec dobrowolnie zaryzykował życie dla Ukrainy. Takie podejście wymaga ciągłej komunikacji z ludźmi. Każdy jest nosicielem doświadczenia wojskowego, które trzeba umiejętnie połączyć i wykorzystać. Amerykanin miał doświadczenie m.in. w Afganistanie. Brytyjczyk jest specjalistą od operacji specjalnych w Afryce. Chłopaki z Ameryki Łacińskiej są znani ze swojej walki antyterrorystycznej w walce z kartelami narkotykowymi. Ale wszyscy profesjonalnie trzymają broń, są odważni, wyszkoleni na poziomie szkolenia taktycznego i indywidualnego. Trzeba po prostu zrobić z nich zespół. Profesjonaliści bardzo szybko znajdują wspólny język. Daj im inicjatywę, niech wybiorą przywódcę, mianują go sierżantem. Ale żeby zrozumieli, że podlegają ukraińskiemu dowództwu. Na stanowiskach dowódców kompanii plutonu muszą znajdować się anglojęzyczni Ukraińcy (takie są wymogi naszego ustawodawstwa). Tacy dowódcy to nasz złoty fundusz i niestety oni giną pierwsi.

W jednostce służą także Ukraińcy (nie jest to legion obcy, ale międzynarodowy). Różne mentalności, różne doświadczenia. Trzeba stworzyć warunki do rozpoczęcia komunikacji, zbudowania wzajemnego zaufania i wzajemnego szacunku. A później Kolumbijczycy i Brytyjczycy zaczynają się pozdrawiać i pozdrawiać po ukraińsku, a Ukraińcy po angielsku lub hiszpańsku, a w okopach obejmują się ramię w ramię. Straty też łączą...

- Mówił Pan więc o oficerach o sowieckim podejściu. A jaki powinien być współczesny ukraiński dowódca?

- Myślę, że to połączenie człowieczeństwa, troskliwości i wymagań. Każdy dowódca musi zapewnić wypełnienie misji bojowej. Zatem zważ wszystko i znajdź rozwiązanie, które zapewni wykonanie bez strat lub przy jak najmniejszych stratach. Dowódca nie może obiecać, że zwróci wszystkich żywych. Pamiętacie film „Byliśmy żołnierzami”, w którym Mel Gibson wciela się w kombatanta (dramat wojskowy o wojnie USA w Wietnamie – przyp. red.). Tam kombatant ustawia batalion i mówi: „Chłopaki, nie mogę obiecać, że wszystkich żywych przyprowadzę do domu. Ale mogę obiecać, że mój but pierwszy dotknie zera i ostatni go opuści. I że przyprowadzę was wszystkich do domu żywych lub martwych, nie pozostawię nikogo na polu bitwy.

Udało mi się to zrealizować na Ukraińskim Wschodzie.

Generalnie przetrwanie batalionu jako jednostki przyłączonej do brygady zależy od mądrości dowódcy brygady, od umiejętności współpracy dowódcy brygady i kombatanta. A dowódca brygady musi być uczciwy wobec sąsiednich jednostek w zakresie możliwości zapewnienia niezbędnego.

- A bywa inaczej, nie są uczciwi?

- Wszystko może się zdarzyć... Buduje się linię obrony opartą na sile i środkach. Jeśli jesteśmy w nich ograniczeni, to obronę budujemy w taki sposób, aby zminimalizować nasze straty. A dowódca brygady musi zwrócić się do starszego szefa walki. Bo to klucz do przetrwania piechoty. I wszystko, co dzieje się na froncie – organizacja pracy wszystkich służb, wszelkich środków walki, logistyki, zabezpieczenia medycznego – musi odbywać się dla dobra piechoty i dla piechoty. Bez niej nie utrzymamy linii obrony.

No cóż, nowoczesny dobry dowódca, oficer musi być specjalistą – to jedno. Ale to dwie osoby. A także menadżer, organizator, gracz zespołowy. Ojciec. Potrafić dogadać się z żołnierzami, przyznawać się do błędów i konsultować się z oficerami, sierżantami i żołnierzami.

KARMĄ UKRAIŃCÓW JEST WALKA Z WROGIEM WIELOKROTNIE SILNIEJSZYM

- W każdym biznesie są sukcesy i porażki. Jakie epizody tej wojny zapamiętasz na długie lata? Z czego będziesz dumny?

- Być dumnym z tego, że jestem częścią armii Ukrainy, która pokrzyżowała plany wrogów. Prawdopodobnie taka jest karma Ukraińców – walka z wielokrotnie silniejszym wrogiem.

Po opuszczeniu Łysyczańska pozostał u mnie ciężki osad. To moje rodzinne miasto, już to mówiłem. Zajmowaliśmy stanowiska na terenie GTV (fabryka wyrobów gumowych i technicznych – przyp. red.), to obok miejsca, w którym kiedyś spowiadałem się żonie… W Nowodrużesku kwatera główna stała 500 m od zniszczonego dom, w którym dorastała moja mama. To bardzo osobiste.

To uczucie było takie – dasz radę, masz siłę, możesz jeszcze obronić się w Łysychańsku. Ale przychodzi rozkaz opuszczenia stanowisk. Nasza rota jako jedna z ostatnich wyjechała. Nigdy nie zapomnę: 9-piętrowe budynki płoną jak świece, a ty wyjeżdżasz. 30 czerwca zostawiłem tam część siebie i wyszedłem z niefortunnym poczuciem porażki.

- Jak się Pan czuje w związku z wojną? Zmęczenie, złość, chęć przetrwania mimo wszystko? Co utrzymuje na powierzchni?

- Nie mamy prawa być zmęczeni, mimo że jesteśmy zmęczeni. Gniew również wymaga siły, a na gniew nie ma już siły. Istnieje świadomość, że jeśli my tego nie zrobimy, nikt inny tego nie zrobi. Teraz jestem w interesach w Kijowie i widzę ogromny potencjał ludzki, który nie jest wykorzystywany. I to nie tylko mnie złości, ale też wzdryga się, wiesz. Wszyscy moi chłopcy są już kalekami. Zarówno psychicznie, jak i fizycznie. Każdy ma kilka kontuzji, ran odłamkowych czy postrzałowych, chorób. Wszyscy przeszli przez szpitale, ale wracają i kontynuują pracę, bo wytrwałość pozostała. To batalion niepełnosprawnych. A jednocześnie - cyborgi. Chociaż wszyscy przeszliśmy przez etap pewnego wypalenia, kiedy zwyczajnie nie ma już sił na dalsze działania. Nauczyli się regenerować.

- Jak ocenia Pan dzisiejszy nastrój wroga? Jaka jest jego motywacja?

- Wróg jest wyszkolony, wyposażony, w pewnym stopniu zmotywowany, wierzy, że ktoś jest „wyzwalany”, „denazyfikowany”. Ogólnie rzecz biorąc, Moskale pójdą do wojska, ponieważ mogą zarobić pieniądze. To armia, która walczy na tych samych zasadach, co kilkaset lat temu. Wykonują wysokiej jakości okopy, wytrzymałość żołnierza jest wysoka. Są przyzwyczajeni nie tylko do życia w gównie, ale także do walki i przetrwania.

- Jakiś fatalizm.

- Tak, idzie do końca. Mówimy, że trzeba zabijać dla Ukrainy, a oni umierają.

- Notabene za ojczyznę, ale na terytorium innych państw.

- Dokładnie. To tacy biali wędrowcy (legendarny nieludzki wyścig lodowy z serialu „Gra o tron” – przyp. Perły zostaną dodatkowo perłowane. Musisz to zaakceptować, nie relaksuj się. Ta świadomość powinna motywować zarówno wojskowe i polityczne kierownictwo Ukrainy, jak i zwykłych obywateli.

JEŚLI KAŻDY Z NAS NIE ZROZUMIE, ŻE TO JEGO WOJNA, NIE WYGRAMY

- Jak ocenia Pan obecny stan rzeczy na froncie, w geopolityce?

- Jest nadzieja, że ​​partnerzy zwiększą swoje wsparcie. Ale Ukraińcy przetrwali i przeżywają, zdając się wyłącznie na siebie. Nikt za nas nie wykona naszej pracy. Można mieć nadzieję i trzeba współpracować z partnerami, zdobywać od nich broń, ale trzeba też rozwijać swój przemysł militarny. Postęp w tej dziedzinie jest jednak niewystarczający. Straciliśmy czas na rozwój lotnictwa bezzałogowego. Póki co na froncie dominują bezzałogowe statki powietrzne wroga. FPV z resetami, kamikaze FPV to po prostu chmara os, są wszędzie. To przez nich ponieśliśmy główne straty za czerwiec-lipiec. Lato to szczyt zastosowania, są po prostu wszędzie i nie ma wystarczających środków walki radioelektronicznej. Stanęliśmy w kolejce, kupiliśmy te REB-y z pewnego asortymentu - ale to są produkcje wolontariackie. Bataliony nie mają w swojej strukturze sztabowej jednostek walki elektronicznej, to nonsens. Oprócz inteligencji radioelektronicznej, dostarczamy ją w ramach wolontariatu. Dosłownie wyrzucamy pieniądze, zamiast pomagać naszym rodzinom. Wszyscy „bojownicy” jadą kupować drony, EW i naprawiać samochody, i to nie jest tylko mój batalion, to powszechna praktyka.

A wróg wykorzystuje zalety państwa totalitarnego. Szybko orientują się, dostosowują, wykorzystują pionowe, scentralizowane mechanizmy, aby zapewnić armii to, co niezbędne. Nie nawołuję do kopiowania, to jest wojna o wartości, my walczymy o wolność. Wolność jest jednak świadomym wyborem, który wiąże się z trzeźwym, dojrzałym rozumieniem rzeczywistości i jej stałą ochroną.

- Chciałem właśnie zapytać, czego potrzebujemy, aby poprawić sytuację, i chyba już słyszałem...

- Brakuje nam przede wszystkim konsolidacji społeczeństwa, wysiłków i zasobów państwa. Niezbędne jest scentralizowane wsparcie. Dochody budżetu nie wystarczą na przedłużenie wojny. Ale wszyscy czytamy i widzimy, jak wykorzystywane są fundusze samorządów regionalnych i miast. Do aranżacji, żeby było pięknie. Ale jeśli nie finansujecie Sił Zbrojnych, to piękno wkrótce zostanie zniszczone! Halo, obudźcie się, przekierujcie pieniądze na państwowe programy produkcji EW i dronów! Nie mówię o produkcji pocisków, których brakuje, systemów artyleryjskich...

- Mówił pan kiedyś o niewykorzystanym potencjale legionów międzynarodowych. Czy to zjawisko jest skalowalne?

- Jest to możliwe i konieczne. Dać legionom zachodnią broń, artylerię i zbroję. Utworzyć legiony ośrodków uczenia się i wdrażania doświadczeń NATO w zakresie planowania operacyjnego i racjonalnego wykorzystania zasobów, a przede wszystkim ludzi. Dowództwo wojskowe TCK musi podjąć kilka prostych, ale kluczowych kroków. Podział międzynarodowy budowany jest w oparciu o Ukraińców znających język obcy. Jedna decyzja dowódcy Wojsk Lądowych – i wszyscy Ukraińcy znający języki zostaną celowo wysłani do legionów międzynarodowych. Tworzę legion od września 2022, sam szukam ludzi i dostaję tylko określony procent. Polujemy na kandydatów do walki i nie ma znaczenia, do czego są zdolni.

Czas na ogólną reformę TCK: oddzielenie rekrutacji do wojska od ośrodków pomocy społecznej. Bo tak naprawdę nie usuwają wszystkiego na raz.

- Jaki pakiet socjalny mają twoi żołnierze? Nie mieszkają tu, a ich potrzeby są inne.

- Dlaczego? Istnieje kategoria wolontariuszy, którzy już mieszkali na Ukrainie. Są też tacy, którzy chcą uzyskać obywatelstwo ukraińskie, bo powrót do ojczyzny jest już niebezpieczny. Jak Białorusini, którzy stracili domy, bo na Białorusi są persona non grata, czy Gruzini. Należy stworzyć dla nich odpowiednie warunki, ułatwiające nadanie obywatelstwa.

Przecież ludzie się tu spotykają, biorą ślub i zastanawiają się, jak zostać na Ukrainie. Są gotowi o nią walczyć, bo już uważają ją za swój dom. Mam Australijczyka, 56 lat, żołnierza sił specjalnych, krępego pana, planuje poślubić Ukrainkę i mówi: „Nic mnie nie zatrzyma w Australii, zdecydowałem, walczę o swój dom .” Chłopcy stali się w pewnym sensie Ukraińcami. A niektórzy są bardziej ukraińscy w duchu niż rodacy, których czasami widuję w Kijowie czy Lwowie.

- Wojna się skończy, a twoi legioniści wrócą do domu. A ty? Jak planujesz przyszłość?

- To będzie bardzo trudne, chłopcy wrócą do domu z traumą psychiczną. Rozpocznie się wojna umysłów. Ja sam będę weteranem i będę wykorzystywał swoje zdolności przywódcze do wyciągania chłopaków, zarówno Ukraińców, jak i obcokrajowców (choć nie mogę powiedzieć, że Gruzin czy Białorusin jest obcokrajowcem, to już rodzimy). Wyciągniemy się nawzajem, tak jak baron Munchausen wyciągał się z bagien. Bo naszą dewizą jest Viribus Unitis – wspólne wysiłki.

Tatiana Nehoda, Kijów