Pawło Palisa, dowódca 93. brygady „Chołodny Jar”

Dowódcy Zwycięstwa

Oficer musi wykazywać się zrównoważoną agresywnością i gotowością do podejmowania rozsądnego ryzyka.

W dzisiejszych czasach w sieciach społecznościowych jest wystarczająco dużo krytyki wojska. Czasami jest to sprawiedliwe, ale częściej jest nieuzasadnione złe i delikatnie mówiąc, stronnicze. Tymczasem ją słuchają. W wojsku krąży już smutny żart, że zgodnie z postem na Facebooku część dowódców zostaje usunięta... Jesteśmy przekonani, że w czasie takiej wojny jest to niewłaściwe i niebezpieczne. Tym bardziej, że w ciągu kilkunastu lat wojny na Ukrainie wyrosło pokolenie oficerów bojowych zdolnych poprowadzić Siły Zbrojne do zwycięstwa nad naszym śmiertelnym wrogiem. 

Dziś rozpoczynamy nową rubrykę - "Dowódcy Zwycięstwa".

Pułkownik Palisa, dowódca brygady „Chołodny Jar”, znalazł się teraz w miejscu, w którym jest bardzo gorąco (i to nie tylko o upale). Sytuacja w obwodzie donieckim jest taka, że ​​w celu odbycia krótkiej rozmowy musiałem kilka dni czekać na dowódcę brygady. Ale warto było poczekać nawet rok. Ten 39-letni dowódca o znaku wywoławczym „Chanter”, odziedziczonym po jednym z dowódców – już kawaler Orderu Bohdana Chmielnickiego, ma za plecami Krzyż Zasługi Bojowej i 10 lat doświadczenia bojowego. O obronie Bachmuta, mówi, pewnego dnia napisze całą książkę... Zawsze otwarty wobec żołnierzy, zawsze na „ty” wobec swoich kolegów oficerów i zawsze dumny ze swojej brygady.

 „Służba w wojsku to nie dług, ale walka o własną przyszłość” – z pewnością twierdzi Chanter. Kiedyś marzył o byciu żołnierzem, dużo i pilnie się uczył, teraz studiuje na pełnych obrotach i dokładnie wie, jaka powinna być przyszłość Ukrainy, za którą umarło tak wielu jego towarzyszy.

OD KOLEKCJONERA ŻOŁNIERZYKÓW - DO DOWÓDCY BRYGADY „CHOŁODNY JAR”

- Panie pułkowniku, jaka była Pana motywacja, kiedy wstąpił Pan do Lwowskiego Instytutu Wojsk Lądowych? Co wtedy Pan pomyślał o tym, czego Pan chciał? Dlaczego ten zawód?

- Miałem pod tym względem dużo szczęścia, bo całe życie marzyłem o byciu żołnierzem. Ale koledzy ze szkoły żartowali ze mnie, że urodziłam się w pieluszce kamuflażowej.

- Więc marzył Pan o wyczynach? Nie wiem, jak to jest z chłopakami... Wojny wtedy nie przewidywano, prawda?

– Wychowałem się w rodzinie wojskowej – mój ojciec jest wojskowym, już na emeryturze. Bardzo często przenosiliśmy się z miejsca na miejsce, dorastałem w miastach wojskowych, gdzie, wiadomo, jest taka atmosfera – całe miasteczko żyje życiem jednostki. I tak chyba zrodziło się w mojej głowie – że po prostu nie ma innego wyjścia. Nie żebyś nie mógł – podobało mi się. Mimo to wierzyłem, że to męska praca i pewnie w tym kierunku będę mógł przydać się mojemu państwu najbardziej, najlepiej w taki sposób. Kiedy wszyscy moi przyjaciele mieli mnóstwo samochodów, ja miałem kolekcję zabawkowych transporterów opancerzonych, czołgów, żołnierzy...

- Jasne. Ale kiedy później przyjechał Pan do Stanów na studia (Palisa ukończyła Szkołę Dowodzenia i Sztabu Armii USA w Fort Leavenworth w Kansas Red), czy zauważył Pan jakąś zasadniczą różnicę między naszą edukacją wojskową a amerykańską? Wiem na przykład, że dla oficerów amerykańskich istnieje spis literatury – historycznej, patriotycznej, którą zaleca się przeczytać, bo jest ona istotna dla kształtowania osobowości oficera, pewnych cech.

- Po roku spędzonym w Stanach nie uważam się za wystarczająco kompetentnego, aby porównywać systemy edukacji. Ale na Ukrainie ukończyłem poziom operacyjno-taktyczny, uzyskałem go w Instytucie Dowodzenia i Sztabu Akademii Obrony Narodowej, a to, porównując to ze studiami, to zupełnie inne rzeczy, zupełnie inne akcenty. Prawdopodobnie porównanie ich nie będzie całkowicie poprawne, ale mogę zauważyć, co zrobiło na mnie wrażenie w Ameryce. Przede wszystkim bardzo przemyślane podejście, począwszy od drobiazgów, przez konstrukcję samego programu, kończąc na doborze kadetów i kwalifikacjach kadry nauczycielskiej. Byłem pod wrażeniem. Sama forma była dla mnie nietypowa – dużo czasu poświęcałem na przygotowania do zajęć. Przykładowo na kilka dni dostaję zadanie domowe – co muszę przeczytać przed rozpoczęciem zajęć i co mam zrobić. I już w auli nie są odczytywane odpowiedzi na pytania, ale ich dyskusja: własna wizja, konkretne przykłady. Ogromną uwagę przywiązuje się do pobudzania krytycznego myślenia. Bardzo mi się podobało, gdy dyrektor w swoim przemówieniu wprowadzającym do studentów na początku roku akademickiego prosił, żeby być dumnymi, że zostaliśmy studentami tej uczelni, a tutaj będziemy szkoleni na strażników mózgów. Oznacza to ciągłą analizę, ocenę ryzyka, szukanie nietypowego podejścia do zwykłych problemów.

Szkolenie miało charakter wszechstronny i nie ograniczało się do dyscyplin czysto wojskowych. Badaliśmy na przykład doświadczenia dużych korporacji - jak cechy przywódcze działają w organizacjach obywatelskich, zaangażowanie podstawowej wiedzy z psychologii. Dużo czasu i uwagi poświęcono umiejętnościom komunikacyjnym. Aby jasno ustalić zadania dla podwładnych i wyjaśnić sytuację (bez „wody”, jak to się mówi) swojemu starszemu dowódcy. Jak przekazać niezbędne informacje, aby zajęło to mniej czasu i miało więcej sensu. To było niezwykle fajne.

Musiałem dużo i dużo czytać. Faktycznie, ciężko było się tam uczyć, nie raz przyłapałam się na myśleniu – koszmar, po co ci to? Niejednokrotnie zdarzało się, że po nocy spędzonej na czytaniu literatury i odrabianiu zadań domowych, rano zamykałem laptopa, piłem kawę, pakowałem plecak i szedłem na zajęcia.

- Ale o ile rozumiem, nie żałuje Pan tego doświadczenia?  

- Nie żałuję, było niezwykle przydatne. Zarówno pod względem spraw wojskowych, jak i doświadczenia życiowego.

- Teraz dużo się mówi o tym, że mamy jeszcze oficerów na wzór sowiecki i mamy już nowe pokolenie. Jaki według Pana powinien być nowoczesny dowódca – nie wiem, może „wzorzec NATO” – odpowiadający potrzebom czasu?

– Myślę, że potrzeby i wymagania wobec funkcjonariusza są zawsze takie same – kwestia leży w metodyce jego pracy, umiejętnościach, jakie musi posiadać. Moim zdaniem funkcjonariusz przede wszystkim musi być kompetentnym przywódcą na swoim stanowisku. Znam znakomitych, powiedzmy, dowódców kompanii – po prostu ludzi ze stali, których później mianowano dowódcami batalionów i tyle… Inteligentnego bojownika nie dostaliśmy, ale straciliśmy fajnego dowódcę. On był dowódcą swojej drużyny, ludzie za nim podążali, był rozważny, inteligentny, znał wszystkie możliwości bojowe swojej jednostki, miał indywidualne podejście do ludzi itp. A bycie dowódcą batalionu nie wyszło. W takiej sytuacji lepiej mieć fajne towarzystwo niż to - daj spokój, czas dołączyć do drużyny bojowej, bo czas ucieka. Czas nie powinien być tu kluczowy.

Funkcjonariusz musi wykazywać się taką wyważoną agresywnością i gotowością do podejmowania rozsądnego ryzyka. To właśnie tę zrównoważoną agresywność należy kultywować podczas procesu szkolenia w instytutach wojskowych i podczas zaawansowanych kursów szkoleniowych, a także w przyszłości. Dlaczego ważona agresywność? Ponieważ tylko ta cecha pozwala dowódcy przejąć inicjatywę od wroga podczas bitwy. Mogę się mylić, ale tak właśnie powinno być. A oficer musi posiadać inteligencję i wiedzę odpowiednią do zajmowanego stanowiska. Bo nieważne, jak bardzo ktoś chce się rozwijać i wspinać po szczeblach kariery, jak już mówiłem, lepiej być żelazną firmą niż głupim bojownikiem.

- Jakim jest Pan dowódcą? Wymagający, ludzki, surowy, umiarkowanie agresywny?     

- To pytanie nie jest do mnie - należy je skierować do podwładnych.

- Czy popełnił Pan jakieś błędy, o których może Pan teraz spokojnie porozmawiać?

– Nie będę podawać przykładów. Oczywiście, że tak, popełniam błędy, jest wiele rzeczy, które już przeanalizowałem i myślę, że będę je analizował w przyszłości. Najważniejsze jest wyciągnięcie z tego właściwych wniosków.

SKĄD POCHODZĄ DOBRZY ŻOŁNIERZE I BRYGADY Z CHARAKTEREM

- Porozmawiajmy o brygadzie „Chołodny Jar”. Często podkreśla Pan, że ten zespół ma charakter. Skąd to pochodzi? Co ogólnie wie Pan o swoich bojownikach, jak bardzo jest Pan zaangażowany w ich prywatne sprawy, nastrój, problemy, poziom wsparcia?

- Od czego zacząć? OK, porozmawiajmy o charakterze. Charakter zespołu jest podobny do charakteru człowieka: pewien zestaw indywidualnych cech. To co zauważyłem jeszcze, gdy nie służyłem w 93 brygadzie (myślę, że osoby, które zetknęły się z 93 brygadą też się zgodzą) - że brygadę cechuje stabilność, wytrzymałość i wytrwałość. Żołnierze w armii są częścią społeczeństwa i mamy w niej ludzi ze wszystkich regionów Ukrainy i różnych kategorii wiekowych. Historia samej brygady może przekonująco opowiedzieć o charakterze jednostki i jej bojowników. Od 2014 roku odwiedziła najgorętsze punkty frontu: lotnisko w Doniecku, Awdijiwkę, Piski... Później, w pełnej skali - wyzwolenie obwodu sumskiego, operacja w Izjumie, bitwy o Soledar, operacja obronna Bachmuta, gdzie 93. był głównym bohaterem obrony miasta. A obecny teren, na którym pracuje brygada, również charakteryzuje się dużą intensywnością. Bojownicy trzymają się. Nie jest to już ten sam skład, jaki był (głównie pracownicy kontraktowi) na początku inwazji na pełną skalę. Ale stabilność pozostała, zmobilizowani bojownicy i ci, którzy przeszli rekrutację na kontrakt, dołączają do zespołu. Szkielet, który pozostał, przekazuje swoje doświadczenie, wiedzę, umiejętności i cząstkę tego ducha... Rozumiem, że zasoby nie są nieograniczone, a brygada potrzebuje czasu, dużo czasu, aby w pełni wyzdrowieć. Ale wojowników uczy się po prostu tytanicznie – zarówno dowódcy, jak i sierżanci, to ludzie o stalowej woli. Codziennie muszą rozwiązywać ogrom problemów: jak przeprowadzić wymianę na stanowiskach, gdzie znaleźć drony do jednostki, a także muszą odpisać utracone mienie, organizujemy dostawę radiostacji, wody, towarów sypkich na stanowiska. Ktoś w firmie lub plutonie pilnie czegoś potrzebuje - urlopu rodzinnego, naprawy samochodu w ogóle - pięćset milionów problemów do rozwiązania. A przy tym wszystkim trzeba kierować bitwą, przeprowadzać rekonesans w swoich granicach, jakoś dbać o szkolenie, zapewniać zajęcia ze szkolenia bojowego. Oznacza to, że na ludzi spada kolosalny ładunek, ale właśnie z tego powodu brygada zyskuje stabilność i wytrzymałość. Choć doskonale rozumiem, że zasoby ludzkie mają charakter przede wszystkim wewnętrzny, nie mówię tu o liczbie personelu – nie jest on nieograniczony. Naprawdę nie chciałbym pozwolić, aby ludzie wypalili się, gdy inicjatywa zniknie.

- Próbowałam zrozumieć, w jakim stopniu dowódca brygady może być świadomy spraw konkretnych żołnierzy. Relatywnie rzecz biorąc, czy zna połowę brygady z imienia...

- Niestety nie mogę się tym pochwalić, w obecnych warunkach wydaje mi się to wręcz nierealne.

- Czy ma Pan jakąś coś szczególnego w sprawach wojskowych? Wiktor Mużenko czasami cytuje Sun Tzu, Załużny kojarzy się z „Gwiezdnymi wojnami” ze względu na Yodę…

- To wszystko mnie interesuje i zanim dotarłem do Stanów, myślałem, że moim hobby jest czytanie. Ale musiałam tam tyle przeczytać, że myślałam, że już nigdy sięgnę po książkę. Mam nadzieję, że kiedyś w przyszłości znajdę czas na swoje hobby. Lubię czytać książki historyczne, zwłaszcza o różnych wybitnych osobistościach. 15 lat temu znalazłem w jednej książce ciekawe zdanie (nie ma ono absolutnie nic wspólnego ze sprawami wojskowymi): każdy żołnierz powinien marzyć o zostaniu generałem, ale nie o tym, żeby nim zostać, ale o tym, żeby być dobrym żołnierzem. I bardzo mi pomogło to na studiach i do dziś wspiera mnie w trudnych chwilach. Chociaż, szczerze mówiąc, w ogóle nie ma ochoty zostać generałem. Wszyscy jesteśmy żołnierzami w armii, a stopnie wskazują jedynie stopień odpowiedzialności.

- Masz już takie doświadczenie, że możesz pisać własne wspomnienia. Co szczególnie utkwiło Ci w pamięci przez te wszystkie lata wojny? O czym opowiadałbyś swoim wnukom?

- Nie zapamiętasz wszystkich na raz. Tak naprawdę jest wiele takich momentów. Nie da się wymienić całości... ale 14. rok, początek, na pewno nie zostanie wymazany z pamięci. A także początek pełnej skali, pierwsze bitwy w rejonie rafinerii w Łysychańsku z 5. oddzielnym pułkiem szturmowym, gdzie miałem zaszczyt być dowódcą. I Bachmut, zdecydowanie. Nie mam na myśli samego miejsca, ale wydarzenia i ludzi, którzy tam walczyli. Ich działania... Było wiele i tych heroicznych, i tych negatywnych, bo na wojnie cechy ludzkie zostają uwypuklone albo w bardzo dobry, albo w bardzo zły sposób. Znam przykłady, kiedy nie spodziewałem się po kimś niczego, a on dokonuje prawdziwego wyczynu – dziwisz się.

KIEDY PRZYJDZIE CZAS NA GRY I KSIĄŻKI

- Co sądzi Pan teraz o wydarzeniach na froncie i w ogóle na świecie? Jak się Pan czuje? Zmęczony, sfrustrowany? Bo czasem mam wrażenie, że świat się zawalił...

- Oczywiście, że czuję się zmęczony. Ale patrząc na to, jak pracuje piechota, jak bardzo artylerzyści i inne jednostki się męczą, rozumiem, że o zmęczeniu nie mam w ogóle nic do powiedzenia. Trudny okres trwa. A moim zdaniem postępy, jakie wróg osiągnął w tym roku, są wynikiem tego, co on i my zrobiliśmy w zeszłym roku, w 2023 roku. A jeśli chcemy osiągnąć inny wynik, musimy już teraz stworzyć pod to podstawy. W każdym razie będzie to dla nas trudne, ale nie mamy prawa się poddawać. Nie tylko ze względu na wiarę w przyszłość, ale także dlatego, że chcemy tę przyszłość tworzyć ku pamięci tych, którzy zginęli. Aby państwo miało taką przyszłość, o jakiej marzymy.

- Jednocześnie, jak się Pan dostosowuje, w co wierzy? Że Zachód w końcu pomoże należycie? Że Putin kiedyś umrze?... Na co liczysz w głębi duszy?

- Nie pokładam nadziei w Zachodzie, przede wszystkim trzeba mieć nadzieję na siebie. Co jasno zrozumiałem w USA: celem każdego kraju jest ochrona swoich interesów narodowych. I na tym powinniśmy się skupić i podjąć kroki, zaplanować swoje działania, mając na uwadze, że na pierwszym miejscu stoi nasz interes narodowy, państwowy. I weź pod uwagę, że kraje partnerskie, pomagając nam, będą przestrzegać swojego interesu narodowego. Zwycięstwo Ukrainy to nasza sprawa, nie Zachodu.

- Zgadzam się. Ale w tym wszystkim musi Pan znaleźć sposób na relaks i oczyszczenie głowy. Jak pan to robisz? Może słuchanie muzyki, czytanie blogerów?

- Trochę czytam i słucham blogerów - wyłącznie dla osobistej analizy. Próbuję czytać, mam nadzieję w końcu dokończyć książkę napisaną przez panią Olenę Czerninkę – matkę żołnierza zaginionego w Bachmucie. Dostałem wiele fajnych książek i marzę, żeby wszystkie przeczytać jeszcze raz. I prześpij się.

- Może pytanie jest naiwne i niewłaściwe, ale - czy planuje Pan przyszłość? Mas pan marzenie?

- Rzeczywiście tak, ale jestem ostrożny w marzeniach i planach. Teraz jest tak szalony czas, że po prostu nie chcesz się rozczarować. Ale gdyby wojna skończyła się jutro, pewnie pojechałbym na 10 dni gdzieś w góry, gdzie nie ma internetu. Wezmę kilka książek i  będę czytał, spał, obserwował przyrodę i ciszę. Prawdopodobnie tak.

- Wielu analityków twierdzi, że ten konflikt między Ukrainą a Rosją nie ma politycznego rozwiązania, że ​​Wielka Wojna będzie trwała wiele lat, jeśli nie uda się zmniejszyć intensywności działań wojennych. Co dałoby Ci poczucie, że nasze sprawy poszły dobrze, co byłoby dla Ciebie zwycięstwem lub początkiem zwycięstwa, jego ważnym symbolem? Przekroczenie granicy 24 lutego, powrót Krymu, Bachmut? Przestaną ostrzeliwać nasze miasta?

- Przekroczenie granic z 1991 roku to duży krok w stronę zwycięstwa, ale jeszcze nie zwycięstwa. Zwycięstwo nadejdzie, gdy zapewnimy bezpieczeństwo, a potencjalny przeciwnik – kimkolwiek by nie był – nie będzie mógł nawet rozważać scenariusza wojny z Ukrainą. Warto wyciągnąć wnioski z historii, która mówi, że Federacja Rosyjska, imperium, rzadko osiągała swoje cele środkami militarnymi. Osiągali swoje cele głównie metodami kombinowanymi. I dlatego chciałbym, abyśmy zabezpieczyli się przed takim scenariuszem w przyszłości. Sytuacja u nas jest prawdopodobnie taka jak 50-70 lat temu w Izraelu. My także musimy zwyciężyć, inaczej zostaniemy zniszczeni – zarówno fizycznie, jak i nasza państwowość, tożsamość narodowa.

Tetiana NEHODA, Kijów