Orichiw - miasto nadal żyje pomimo codziennych bombardowań
Wygląd Orichowa na Zaporożu zmienia się z każdym dniem: artyleria wroga, bomby lotnicze i działa „rozbierają” domy, niszczą dachy, robią wyrwy.
Nie ma tu dni zupełnie spokojnych, zawsze coś się dzieje i eksploduje. Światło, podobnie jak woda, może zniknąć w każdej chwili. Dlatego zawsze powinieneś mieć przy sobie zapasy i mieć naładowany telefon. Mieszkańcy nauczyli się już odróżniać „odloty” od „przylotów”, po dźwięku wiedzą dokładnie, co leci i jak daleko.
W centralnej części miasta znajduje się zniszczony ośrodek kulturalny i rozbita świątynia. „Szkielety” pozostały ze sklepów i aptek. Mimo to działa tu mały targ spożywczy, na ulicach powiewają niebiesko-żółte flagi, pracują woźni, pracownicy służb komunalnych, funkcjonariusze organów ścigania i ratownicy. Mieszkańcy wieżowców zamienili swoje mieszkania na piwnice, gdzie mieszkają w małych, kilkumetrowych pokojach. Nie ma tu szaf ani łazienek, ale pod ziemią jest teraz bezpieczniej.
Dziennikarze Ukrinform przybyli wraz z policją do frontowego miasta Orichiw. Dziś funkcjonariusze organów ścigania nie tylko pomagają ludności cywilnej, ale także w szeregach Sił Zbrojnych biją wroga w kierunku Zaporoża, w szczególności bronią się przed atakiem na Orichiw.
ROSJANIE NISZCZĄ CAŁE MIASTA, ABY ZASTRASZYĆ CYWILÓW I WOJSKO
Major policji o pseudonimie „Arab” bierze udział w działaniach wojennych od 2014 roku.
"Arab"
- Dla mnie wojna nie zaczęła się w 2022 r., ale w 2014 r., kiedy straciliśmy Krym. Kto chce powstrzymać wroga, znajdzie się w szeregach Sił Zbrojnych. Od początku inwazji na pełną skalę w kierunku Zaporoża powstrzymujemy wroga za pomocą różnej broni. Najpierw - RPG, potem pojawił się moździerz. Teraz są dalsze obliczenia, dowodzę baterią moździerzy – mówi.
Najtrudniejszym kierunkiem jest Robotyne, niedaleko Orichowa.
- Wróg nieustannie „testuje” naszą obronę, wykorzystuje siłę roboczą i sprzęt. Ale otrzymuje w zęby, wycofuje się i znowu atakuje. Z każdym dniem wszystko jest trudniejsze. Wróg nie śpi, my też nie, oni się rozwijają i my też . Ostatnio dużo ostrzału. Oni mają pomysł – żeby tu przyjechać, i my mamy pomysł – żeby popływać w Morzu Azowskim i Czarnym – dodaje „Arab”.
Ostrzał nieprzyjacielskich miast takich jak Orichiw czy Hulajpole tłumaczy jako zastraszenie.
- Stosują praktykę zastraszania zarówno ludności cywilnej, jak i wojskowych. Ale to nas nie dotyczy – zapewnia „Arab”.
Przez 10 lat wojny zapomniał już, jak to jest być zwykłym policjantem. Mówi, że ma doświadczenie i może podpowiedzieć, jak pracować z dronami i moździerzami. Przyznaje się, że na froncie są momenty, kiedy bojownicy z innych jednostek nie wierzą, że policjanci walczą obok nich na pozycjach.
- Są zaskoczeni, że przyjechała policja. Zdarzało się, że pokazywano żetony, bo nie wierzyli do końca – opowiada.
Razem z nim jedziemy do Orichowa. Natychmiast ostrzega: „Pracujcie szybko, bo sytuacja bezpieczeństwa może się zmienić w każdej chwili”.
W mieście spotyka się z nami Wasyl Zajarski, szef komendy policji w Pologowie. Razem z innymi funkcjonariuszami organów ścigania jest tu stale obecny i w razie potrzeby pomaga mieszkańcom.
USZKODZONO 99% INFRASTRUKTURY
- Teraz są aktywne działania wojenne ze strony wroga. Orichiw i pobliskie osady są przedmiotem dużej liczby ataków artyleryjskich, rakietowych i dużej liczby nalotów za pomocą kierowanych bomb lotniczych – mówi Wasyl Wasylowycz.
Dodaje, że w ciągu zaledwie jednej nocy najeźdźcy przeprowadzili około 15 nalotów, wcześniej około 18, z czego aż 12 bomb zrzucono na centrum miasta.
- Dziś w Orichowie mieszka nieco ponad tysiąc osób, ale są też inne wsie, które wchodzą w skład wspólnoty terytorialnej. Infrastruktura w samym mieście jest zniszczona w 99% – prawie w całości. Nie ma domu, który przetrwał. Namawiamy ludzi do wyjazdu – mówi funkcjonariusz organów ścigania.
Pomimo niebezpieczeństwa i namów, w zeszłym tygodniu tylko dwóch mieszkańców zgodziło się wyjechać.
KIEDY STRACH WYJŚĆ NA ZEWNĄTRZ
Kiedy jedziemy przez miasto, policja pokazuje miejsca „świeżych przylotów”. Na ulicach można spotkać samotnych ludzi. Zatrzymanie się na środku drogi, żeby porozmawiać, jest niezwykle niebezpieczne, bo jeśli zacznie się ostrzał, nie będzie gdzie się ukryć. Udajemy się więc do jednego z wieżowców, w piwnicy którego mieszkają ludzie.
Przy wejściu znajduje się napis „Schron”. Drzwi są otwarte. Schodzimy ciemnymi schodami. W pierwszym pokoju znajduje się duży stół, na którym leżą gazety (przynoszą je ratownicy wraz z pomocą humanitarną), „burżujka”, a obok drewno na opał. Dalej po obu stronach korytarza - pokoje. Przywitała nas pani Switłana. Mieszka z mężem w piwnicy.
Switłana
- Wejdźcie, króliczki, patrzcie, pytajcie. W ten sposób żyjemy. Tam, gdzie widzisz zamki w drzwiach , tam mieszkają ludzie. Mówi , że póki jest cicho, ludzie poszli do domu, aby umyć rzeczy i przygotować jedzenie.
Kobieta ma 64 lata, jej mąż 72. Mają trzypokojowe mieszkanie w Orichowie, ale w sąsiednim budynku. Wcześniej mieszkali tam razem z synem, którego rodzina ma pięcioro dzieci.
- Dzieci przez pierwsze trzy miesiące biegały z nami w piwnicy. Następnie wyjechali do Zaporoża. Najmniejsze dziecko ma dwa lata. Kiedy synowa była w ciąży, zachorowała na covid i przebywała w szpitalu pod respiratorem. Bóg ich nie zabrał... Dzięki Bogu, że przeżyli – mówi pani Switłana.
Mówi, że nie wyjedzie z Orichowa. Niby mąż jest przeciwny, ale ona go nie opuści.
- Dzieci żyją z „VPO” (dopłaty – red. ), pomagamy dzieciom w utrzymaniu. Jeśli i my pójdziemy do miasta, to na co będziemy żyć? Nigdzie nie będziemy jechać – wyjaśnia.
Ich mieszkanie znajduje się na piątym piętrze. Któregoś dnia doszło do ciężkiego ostrzału, okna w mieszkaniu zostały wybite. Mąż Swietłany właśnie wrócił do domu i ukrył się w łazience.
- Przez trzy dni nie wchodziłem na piąte piętro, bardzo bombardowali. Psychika jest zepsuta. Boję się nawet wyjść na dwór. Wyjdę, zatrzymam się w progu – i z powrotem. Ciągle na kroplach, tabletkach. Wojna odebrała mi zdrowie. „Kiedy wojna się skończy, nadal będę siedzieć w piwnicy” – mówi kobieta, dodając, że mieszkają w piwnicy od dwóch lat.
Przy wejściu do schronu znajdują się duże beczki z wodą. Jest dostawa drewna. W sumie pod ziemią mieszka 20 osób. Switłana opowiada, że gdy tylko zacznie się ostrzał, biegną do nich ludzie z innych domów.
- Kto by pomyślał, że tak będziemy na starość siedzieć jak bezdomni. Nic nie zrobimy. Kiedy to się skończy? A jeśli coś takiego nadejdzie, to piwnica też nie uratuje. Dwa metry dołu od tej bomby. W ogrodzie powstało jezioro i staw – dodaje.
Szczątki bomby lotniczej
KOLEKCJA UŁAMKÓW NA PODWÓRKU I DWA TUZINY BAŻANTÓW
„Staw”, o którym opowiadała Switłana, powstał w ogrodzie 48-letniego Konstantyna. Mężczyzna mieszka w prywatnym domu niedaleko wieżowca ze schronem.
Kostiantyn
Kiedy Rosjanie zrzucili bombę na jego podwórko, wracał z daczy do domu.
- Jechałem na rowerze. Zrozumiałem, że leci gdzieś w moją okolicę, ale nie sądziłem, że do mojego domu. Podczas jazdy spadły jeszcze trzy kawałki. Wszystko się trzęsło od eksplozji. Jak twierdzi, były potężne.
Konstantyn jest bardzo pozytywny, uśmiecha się i żartuje podczas rozmowy. Mówi, że nie ma innego wyjścia.
- Poza mną jest tu dużo ludzi, w każdym domu są ludzie. Wyżywamy. Trochę pracuję, mam gospodarstwo domowe - zostało mi trochę zapasów. Nie pójdę nigdzie. Gdzie? W nieznane? To jak być bezdomnym. Przynajmniej jest tu dom... swój własny. No cóż, to loteria: przyleci czy nie... Przyleciały i w Zaporoże i Dniepr, ostrzeliwane są też inne miasta. Może walnąć i tu i tam. Chociaż teraz zaczęli strzelać nieco częściej. Ostatni tydzień jest mocniejszy, wcześniej było spokojniej – mówi.
- Ukrywasz się podczas ostrzału? - Pytam.
- Po co? Widziałaś dziurę? Bez komentarza – odpowiada.
Hoduje bażanty, ma ich 21.
- Życie toczy się dalej. Dopóki my żyjemy, żyje Ukraina – dodaje z uśmiechem Kostiantyn.
Już opuszczając swoje podwórko, widzimy na przystani stertę resztek pocisków wroga. Mężczyzna twierdzi, że w ciągu miesiąca zebrał ich bardzo dużo. Tylko tu, na podwórzu , jest ich dziesięć, a w kraju jest ich więcej. Mówi, że jeśli to przyjmą, to złomuje. Z powodu ciągłego ostrzału miasta takiego „dobra” jest wystarczająco dużo. Poza tym są też niewybuchy.
Osoby pozostające w Orichowie nie tracą nadziei, że wojna wkrótce się skończy, a ich bliscy i przyjaciele wrócą do domu.
Olha Zwonariowa
Zdjęcie: Dmytro Smolienko