Stalowa choinka niezniszczalnego miasta
Orihiw z pierwszej linii frontu już po raz drugi przygotowuje się do świętowania Bożego Narodzenia i Nowego Roku pod ostrzałem.
„Bardzo chcę być w domu. Widok zrujnowanego miasta boli aż do łez: jeśli budynki można odbudować, nie można przywrócić ludzi do życia” – mówi Switłana, mieszkanka Orichowa.
Nazywają ją „seniorką”, jest teraz niczym kwatermistrz: sporządza spisy pozostałych mieszkańców, pisze, kto i co jest potrzebne, a następnie pomaga w rozdzielaniu pomocy humanitarnej. Jest łącznikiem pomiędzy mieszkańcami, władzami miasta i wolontariuszami.
Mimo że byliśmy już w tym mieście wiele razy, to po raz pierwszy spotykamy Switłanę. Przybyliśmy do niej wraz z ratownikami i działaczami organizacji pozarządowej „Centrum Pomocy Miasta”, którzy przywieźli do ludzi z Orihiwa zestawy spożywcze i higieniczne, ciepłe ubrania, ubranka dziecięce i inną pomoc.
Cała nasza firma podjeżdża do jednego z punktów niezłomności, gdzie miejscowi już czekają na gości z prezentami. Rozpoczyna się ostrzał.
„CHCIAŁAM BYĆ PRZYDATNA”
- Albo szybko stąd wyjdziemy, albo szybko uciekniemy do schronu. Bo gdy gwiżdże, to znaczy, że gdzieś jest w pobliżu – ostrzega Switłana.
Na ulicy naprawdę słychać charakterystyczne gwizdanie i to wielokrotnie. Wolontariusze wraz z mieszkańcami rozpoczynają rozładunek rzeczy z samochodów. Mamy kilka minut na rozmowę ze Switłaną. Przed wojną pracowała w miejscowej cukierni sprzedając torty i ciastka.
- Dlaczego nie wyjechałaś, gdy zaczęła się wojna? - pytam.
- Moi rodzice mieszkali we wsi Nowodanyliwka niedaleko Orichowa. Matka zmarła – wojna „pomogła”, a ojciec nie chciał wyjechać. W maju 2022 roku zgłosiłam się do Urzędu Miejskiego po pomoc i stwierdziłam, że ja też chcę być użyteczna. Tak rozpoczęłam pracę tutaj jako wolontariusz. Piszemy listy, przewozimy pomoc humanitarną. Ktoś musi wykonywać tę pracę - odpowiada.
Dom jej rodziców jest zepsuty i nie da się go naprawić, podobnie jak jej mieszkanie. Kobieta mówi, że nadal wyprowadzała ojca na miasto, teraz mieszkają z jej siostrą w Komyszuwie, a on codziennie przyjeżdża do Orihiwa do pracy.
- Teraz wybuchy, a ty stoisz i wcale się nie boisz... - zauważam.
– Przyzwyczailiśmy się już do ostrzału, to prawda – odpowiada kobieta.
Nowy Rok będą świętować w gronie rodzinnym, u swojej siostry w Komyszuwie. Pragnienie jest takie samo jak w zeszłym roku – zwycięstwo i spokojne życie.
MYSZY ATAKUJĄ DOMY
Obecnie gminę Orihiw (miasto Orihiw i trzy inne wsie na terenie kontrolowanym przez Ukrainę) zamieszkuje 1430 osób. Przed inwazją ludność liczyła ponad 19 000 mieszkańców.
- Od prawie dwóch lat nawołujemy ludzi, aby opamiętali się i wyjechali, ale ci, którzy tu zostali, nie wyjadą. Ci ludzie nie mają dokąd pójść. Rozumieją, że nie będą żyć z wypłat. Dlatego pozostają w domu, czekają na zwycięstwo i mają nadzieję, że wróg nie uderzy ponownie w ich domy – mówi zastępca szefa administracji wojskowej miasta Orihiw Ołeksandr Billeris.
W gminie jest osiem punktów niezłomności, cztery z nich są zajęte przez ludzi. Stacje wyposażone są w łóżka, pościel, biotoalety, zainstalowane są baterie słoneczne, generatory i paliwo.
- Istnieje zapotrzebowanie na paliwo stałe. Póki co nie przywieziono do nas ani „pelletu”, ani drewna opałowego, jednak Obwodowa Administracja Wojskowa przyjęła wniosek i obiecała je wkrótce dostarczyć. Część przywieźli wolontariusze, rozdaliśmy ludziom – mówi przedstawiciel administracji.
Według niego poważnym problemem stała się duża liczba myszy w domach lokalnych mieszkańców.
- Ludzie łapią więcej niż setkę na raz. Powodem jest to, że pola nie są uprawiane, myszy się rozmnażają – wyjaśnia Billeris.
W mieście nie ma gazu, prądu, wody - tylko ze studni. Pompy napędzane są generatorami, „Wodokanal” transportuje je po mieście. Wodę przynoszą także wolontariusze i ratownicy.
- Staramy się przychodzić raz w tygodniu. Niesiemy pomoc do punktów niezłomności. Zbliżają się Święta Bożego Narodzenia i Nowy Rok, a my chcemy, żeby ludzie mieli święta – przywieźliśmy prezenty od rodzin ze Szwajcarii – komentuje dyrektor organizacji pozarządowej „Miejskie Centrum Pomocy” Dmytro Matiuchin.
Przed Nowym Rokiem wolontariusze planują także wyjazd do Hulajpola i Stepnohirska. Oprócz niesienia pomocy ewakuują także ludzi ze społeczności znajdujących się w pobliżu linii frontu.
ŻYCIE W PIWNICY
- Głośno jak na linii frontu. Zwłaszcza nocą. Latają drony, a potem pewnego razu - i spadły kasety - 72-letni Mykoła Hryhorowycz opowiada o sytuacji w mieście.
Jego sąsiad również narzeka na myszy i mówi, że pewnego dnia kot upolował łasicę, która weszła do domu.
– Dzień jest teraz krótki i gdy zaczyna się ściemniać, nie wychodzimy już na zewnątrz – mówią mężczyźni.
W kolejnym punkcie niezłomności spotykamy 67-letniego Wictora. Pokazuje nam swój nowy tymczasowy dom - pokój w piwnicy, w którym nocuje i ukrywa się przed ostrzałem.
Mężczyzna wraz z „seniorem” w tym punkcie niezłomności rozdaje ludziom chleb i pomoc humanitarną. Mówi, że było bardzo strasznie latem, kiedy wróg dosłownie bombardował miasto.
- Nie będziemy mogli wynająć mieszkania na naszą emeryturę, więc zostajemy tutaj. Zaaranżowali pokój... Dobrze tu, ciepło... Ale chcę, żeby to wszystko się skończyło. No cóż, to jakoś nie po ludzku – mówi Wiktor.
W tej piwnicznej sali świętowano już ostatnie Święta Bożego Narodzenia i witano rok 2023. Tym razem również zbiorą się na święta. Nie przestają dziękować wolontariuszom i wszystkim, którym zależy na pomocy i że o nich nie zapominają. Wierzą, że jeszcze trochę - a nasza armia odeprze wroga, jeśli nie całkowicie z Ukrainy, to przynajmniej dalej od Orichowa.
CHOINKA „PRZYLECIAŁ” Z „HURAGANU” WROGA
Rosjanie codziennie uderzali w miasto „Gradami”, działami przeciwlotniczymi i artylerią. Strażacy Państwowej Służby Ukrainy ds. Sytuacji Nadzwyczajnych wyjeżdżają, aby likwidować pożary powstałe w wyniku ataków, rozbierać gruzy zniszczonych budynków i nieść pomoc humanitarną mieszkańcom.
W przeddzień świąt ratownicy wykonali choinkę z amunicji kasetowej Huragan MLRS, którą wróg wystrzelił w stronę miasta.
- To jest pocisk kasetowy z „Huragan”. Kasety zostały rozrzucone, ale sama konstrukcja pozostała. Pomyśleliśmy, żeby położyć tam gałązki choinkowe. Udekorowani noworocznym „drzewkiem” girlandą z nabojów kalibru 7,62 mm żołnierze Państwowej Służby Ukrainy ds. Sytuacji Nadzwyczajnych pochwalili się swoim „zielonym pięknem”.
„Drzewko” ozdobiono także uroczymi zabawkami wykonanymi przez zaporoskich rzemieślników.
Większość ratowników, którzy obecnie służą w mieście frontowym, dobrze zna Orihiw, ponieważ mieszkali tu przed rozpoczęciem wojny na pełną skalę. Mówią, że nie przyjeżdżają tu jak do pracy, ale jak do domu.
W Orichowie od dawna nie ma ani jednego całego domu. Syreny tu nie ma, bo inaczej wyłaby całą dobę. Ale działają tu usługi komunalne, a w niektóre dni tygodnia jest nawet targ. Tymczasem mieszkańcy „mocnego orzecha” przenieśli się do piwnic i są gotowi przetrwać tam kolejną srogą zimę.
Olha Zwonariowa, Zaporoże
Zdjęcie: Dmytro Smolienko