Dniepr - kiedy cisza jest straszniejsza niż krzyki
W Dnieprze ratownicy rozbierają betonowe gruzy, w które rosyjska rakieta zamieniła część 9-piętrowego budynku.
PUSTKA NA MIEJSCU DZIESIĄTEK MIESZKAŃ
Żółta kuchnia, stół jadalny, dwa krzesła znajdują się w mieszkaniu na 9 piętrze, białe szafki kuchenne na 7 piętrze, a łazienki są w pobliżu. To domy mieszkańców Dniepru, do których każdy może teraz zajrzeć. rosyjska rakieta zniszczyła nie tylko mury, ale także zabrała życie dziesiątkom cywilów.
Do tragedii doszło 14 stycznia około godziny 15:30. Naddźwiękowy pocisk wroga X-22 uderzył w panelowy 9-piętrowy budynek mieszkalny. Podłogi zawaliły się w ciągu kilku sekund , ciężkie konstrukcje ciągnęły się nawzajem, niszcząc mieszkanie po mieszkaniu.
Budynek, który mieścił około 1700 osób, wygląda teraz niezwyczajnie. Gruzy rozbiera setki ratowników, dziesiątki jednostek specjalnego sprzętu, pracują technicy, na miejscu dyżurują stróże prawa, wolontariusze, lekarze, na dziedzińcu budynku rozstawiono liczne namioty i kuchnie polowe. W towarzystwie policji mieszkańcy niektórych wejść udają się do własnych domów po rzeczy, służby komunalne domykają wybite okna płytami OSB.
„Kiedy wydarzył się ten cały horror, byłam w domu z córką. Nie mieliśmy światła, leżeliśmy na kanapie i oglądaliśmy filmy na telefonach. Nagle nastąpiła głośna eksplozja, okna wyleciały, ściany zaczęły się walić. Dziecko zaczęła się histeria. Właśnie skończyła 13 lat. Byliśmy w szoku, najpierw się ukryliśmy, potem uciekliśmy do sąsiadów. Po odczekaniu trochę wróciłam do mieszkania, wzięłam ciepłe ubrania. Wyjrzałam przez okno i zobaczyłam, że w domu nie ma ściany, żadnej części domu. Mówię sąsiadom, że jest dziura, ale oni też nie rozumieją, co się stało. Kiedy wyszłam, poczułam się, jakbym wkroczyła do innego wymiaru. Byłam w szoku” – wspomina wydarzenia tamtego dnia 36-letnia Kateryna.
Kobieta szyje buty i mówi, że firma, w której pracuje, bardzo pomaga zarówno wojsku, jak i przesiedleńcom. Teraz ona i jej 13-letnia Bohdana same potrzebują pomocy, ponieważ zostały bez domu. Kateryna powiedziała że przez pierwsze dwa miesiące będą mieszkać u przyjaciół, którzy dali im mieszkanie, potem będą szukać mieszkania.
W zniszczonej części budynku, w mieszkaniu z żółtą kuchnią, mieszkała rodzina Mychajła Korenowskiego, zasłużonego trenera boksu Ukrainy i starszego trenera reprezentacji obwodu dniepropietrowskiego. Obecnie w sieci krąży wideo, na którym rodzina Korenowskich świętowała urodziny dziecka w tej właśnie kuchni.
14 stycznia Mychajło był na zawodach i wrócił do domu na krótko przed atakiem rakietowym. Jego żona Olga poszła z dziećmi na spacer. Mężczyzna miał się przebrać i dołączyć do rodziny, ale nie zdążył.
O tym Ukrinformowi opowiedziała Wiktoria Tanicz. Kobieta pracuje jako zastępca dyrektora ośrodka dla dzieci i młodzieży „Szturm”. Instytucja znajduje się niedaleko miejsca tragedii i została tymczasowo przekształcona w centrum humanitarne. Wiktoria mieszka w domu naprzeciwko tego, w który uderzyła rosyjska rakieta.
„Miałam być w domu, ale miałam dzień wolny i byłam na spotkaniu z przyjaciółką. Już miałam wychodzić do domu, ale zaczął się alarm, a przyjaciółka przekonała mnie, żebym została u niej i przeczekała. Ciągle przewijam sobie przez głowę, co by się stało, gdybym nie posłuchała i poszła do domu. Kiedy wchodziłam z koleżanką po schodach w moim domu, szliśmy po szkle, które było zakrwawione” – wspomina Wiktoria.
W jej mieszkaniu, jak sama mówi, zniszczenia nie są bardzo poważne: jedno okno wypadło, balkon został uszkodzony. Kobieta nie może powstrzymać łez i zaczyna płakać, gdy tylko rozmowa schodzi na martwych ludzi ze 118. budynku.
„Teraz z mojego okna mam straszny widok... pustkę. A wcześniej widziałem okna mieszkań, w których paliło się światło i tętniło życie. Ból, smutek z tego, że znasz tych ludzi, a już ich nie ma – dodaje Wiktoria.
Mówi, że od pierwszych dni wojny pomagali przesiedleńcom i słyszeli wiele ich historii, ale teraz wszystko jest postrzegane inaczej, bo historie stały się znajome.
CHWILE CISZY
Samo centrum humanitarne przypomina teraz pełne pracy mrowisko. Przez całą niedzielę mieszkańcy Dniepru wnosili rzeczy i produkty do centrum, więc urzędnicy poprosili nawet ludzi o czasowe „wstrzymanie” pomocy, zapewniając, że wszystko, co potrzeba na razie jest.
Postanowiliśmy zobaczyć na własne oczy, co i jak jest tam zorganizowane. Na miejscu spotkaliśmy szefową sztabu, dyrektor wydziału polityki młodzieżowej i edukacji narodowo-patriotycznej rady miejskiej Dniepru Odarkę Biłu.
„Takie tu mrowisko od 14 stycznia. Ludzie przychodzili nawet pomimo godziny policyjnej, oferowali pomoc do około 3 nad ranem i nieprzerwanie od samego rana następnego dnia. 14 stycznia rozstawiono tu 100 miejsc noclegowych, aby ofiary mogły skorzystać z tymczasowego schronienia. Tak się złożyło, że nasza placówka znajduje się najbliżej miejsca tragedii. Dojedziesz tu w 7 minut. Pierwszej nocy było tu około 400 osób. Ludzie przyszli się ogrzać, naładować telefony i odnaleźć. W budynku, w który uderzyła rakieta, przebywa wielu wychowanków naszych placówek dziecięcych, a także duża liczba pracowników naszych placówek” – mówi.
Odarka pokazuje pokój z łóżkami, ale od razu wyjaśnia, że żaden z odwiedzających centrum nie został na noc. Jak informują, mieszkańcy budynku wciąż są w szoku. Za około dwa dni zaczną prosić o pomoc (ciepłe rzeczy, jedzenie).
„Bardzo chcę, żeby Rosja zniknęła… Tego dnia byłam na miejscu tragedii. Stoisz i patrzysz na te wszystkie ruiny, ale masz wrażenie, że jesteś w strasznym filmie. Rozumiesz, że tam są ludzie. Kiedy sprzęt przestawał pracować, słychać było krzyki, co przebija do kości. A chwile ciszy są jeszcze bardziej przerażające... Była taka sytuacja, że przyszła kobieta z 7-letnią dziewczynką. Przyszli obejrzeć te ruiny. Mówili, że wszyscy u nich żyją, ale dziewczynka chciała przyjść i zobaczyć, zobaczyć na własne oczy i zapamiętać sobie tę tragedię” – mówi Odarka Biła.
STRASZNE „ZNALEZISKA”
Na wieczór 16 stycznia wiadomo było o śmierci około 40 osób, los kolejnych 29 pozostawał nieznany. Do tej pory spod gruzów udało się uratować 39 mieszkańców. W akcji ratowniczej brało udział 75 jednostek sprzętu i ponad 500 osób. W pierwszych minutach tragedii ratownikom pomagali zwykli obywatele i wolontariusze. Udało nam się porozmawiać z wolontariuszem, który wraz z przyjaciółmi usuwał gruz.
„Z psychologicznego punktu widzenia bardzo trudno jest usuwać gruz. Pojawiały się różne emocje: strach, podniecenie, niepokój. Psychicznie trudno było coś znaleźć... fragmenty ciała lub martwego człowieka. Było nas 5-7 osób, a z nami byli pracownicy Państwowej Służby Ukrainy ds. Sytuacji Nadzwyczajnych, którzy bezpośrednio nadzorowali naszą pracę. Pracował ciężki sprzęt, było bardzo głośno. Od czasu do czasu urządzano takie „minuty ciszy”, kiedy słychać było choćby lekki szelest. Z psami pracowali kynolodzy. Widzieliśmy, jak wyprowadzano ludzi z domu... Nawet nie wiem, ile godzin pracowałem. Dokładnie pamiętam, że wróciłem do domu około trzeciej nad ranem. Już rano zdałem sobie sprawę, że jestem zmęczony” – mówi wolontariusz Mher.
Od pierwszych godzin tragedii na podwórku 118. budynku rozstawione były namioty różnych fundacji charytatywnych. Wśród nich jest BF „Taps”. Julia Dmytrowa, dyrektor fundacji i szef sztabu koordynującego wolontariuszy Dniepra, mówi, że sytuacja jest w tej chwili trudna, ponieważ wciąż nie ma pełnego obrazu tego, ile rodzin potrzebuje pomocy i jakiej.
„Zbieramy zgłoszenia odnośnie całkowicie zniszczonych i częściowo zniszczonych mieszkań. Wcześniej w budynku znajdowało się dwieście zniszczonych mieszkań, ale dokładną liczbę można podać dopiero po otrzymaniu wniosków z oględzin. Podobnie po badaniach będzie można mówić o dalszych losach budynku, a dokładniej o tym, co zostanie rozebrane.
Staramy się zjednoczyć wszystkie obecne tutaj fundusze, aby zrozumieć, kto w czym może pomóc. Dużo osób się zgłasza. Wspólnie z policją stworzyliśmy bazę danych o zmarłych i zaginionych i obserwujemy, jak to się zmienia. Około 20 osób jest niezidentyfikowanych (stan na 16 stycznia) i zostaną oni identyfikowani za pomocą DNA. Nasi psychologowie dyżurują w pobliżu kostnicy. Miasto przejęło wszystkie koszty pochówku. Troje dzieci nie żyje, ale są też fragmenty ciał, które wciąż trzeba zidentyfikować” – wyjaśnia Dmytrowa.
Psychologowie pracujący na miejscu zdarzenia mówią, że u ludzi jest teraz moment, w którym wpadają w histerię. Ktoś płacze, ktoś jest zdezorientowany, a ktoś nie może nawet znaleźć dokumentów w swoim telefonie.
KWIATY I ZABAWKI DLA ZMARŁYCH
W namiocie wolontariuszy widzimy mężczyznę, jego twarz - z licznymi bliznami. Poznajmy się lepiej. Serhij ma 64 lata. Jego mieszkanie znajduje się w trzecim budynku, trzecie wejście. To jest tuż obok miejsca uderzenia rakiety. Mężczyzna przyszedł zabrać rzeczy i produkty z mieszkania, mówi, że robił zakupy na wypadek trudnych czasów. Ale nie mógł myśleć, że czasy będą tak tragiczne.
„Siedziałem przy oknie, bo nie było światła, na dworze było ciemno. Około godziny 15:30 doszło do eksplozji. Ocknąłem się na podłodze, na sobie miałem ramy okienne, szkło. Zostałem pobity małymi odłamkami. 14 ran szarpanych. Nie mogłem wyskoczyć na ulicę, bo drzwi w przedpokoju były zablokowane, zacząłem wołać o pomoc, kopać. Czekałem 10 minut, aż otworzą. Krew spływała mi po twarzy, biegałem po mieszkaniu, myśląc, że powinienem się ubrać, zabrać kosztowności, dokumenty, pieniądze. W końcu wybiegłem bez pieniędzy i rzeczy, mając tylko jeden telefon” – mówi Serhij.
Wspomina, że będąc jeszcze w mieszkaniu, słyszał krzyki ludzi na ulicy. Chciał wyjrzeć przez okno, ale bał się, bo wydawało mu się, że rakiety znowu lecą. Mówi, że słyszał serię eksplozji. Jak się później okazało, wybuchały zbiorniki z gazem samochodów zaparkowanych w pobliżu domu, Mężczyzna mieszka teraz z bliskimi, kiedy będzie mógł wrócić do domu i czy w ogóle będzie mógł - nie wie.
„Dzięki Bogu, że żyję. Kiedy wyszedłem na zewnątrz, zobaczyłem sąsiadkę, jej mieszkanie było trochę zniszczone, ale kobieta była cała. Potem spotkałem inną sąsiadkę, która powiedziała mi, że jej siostra została zabrana na oddział intensywnej terapii, ma poważne obrażenia” – dodał Serhij.
W mieście ogłoszono trzydniową żałobę. Do zrujnowanego domu wciąż przychodzą ludzie, przynosząc zabawki i kwiaty.
Mieszkańcy Dniepru mówią, że wciąż są w szoku, czują niesamowity ból i nie mogą zrozumieć, dlaczego ci wszyscy ludzie zginęli, dlaczego taki terror jest możliwy w XXI wieku i dlaczego świat wciąż zbyt łagodnie reaguje na te straszne wydarzenia.
Olga Kudria
Dmytro Smolienko
Dniepr
av